piątek, 24 kwietnia 2020

Ten smak i ten ból... (cz. 2)



Przedwczoraj przedstawiłem pierwszą część streszczenia artykułu Boba Holmesa "Feel the burn: why do we love chilli?", opublikowanego w The Guardian. Dowiedzieliśmy się, dlaczego za angielskim słowem flavour kryje się większe bogactwo doznań niż wyłącznie smak sensu stricto; o receptorze TRPV1, za sprawą którego paprykę zawierającą kapsaicynoidy odbieramy jako ostrą, a także pokrewnym receptorze TRPA1, dzięki któremu odczuwamy ostrość np. wasabi czy chrzanu; jak niejednolity jest odbiór różnych papryk ostrych. Czas zatem kontynuować...

Holmes dzieli się z czytelnikami swymi doznaniami przy degustacji kolejnych papryk. Zaczął skromnie, od jalapeño. "Jak możecie wywnioskować z jej dość marnego miejsca w rankingu ostrych papryk, zapewnia tylko lekkie pieczenie, które buduje się powoli i głównie na przodzie jamy ustnej. Mając do czynienia z tak lekką ostrością, zdołałem poświęcić wiele uwagi grubemu, chrupkiemu miąższowi i słodkiemu smakowi, niemal takiemu jak bell pepper".

Inaczej było z kolejną papryką. "Tajska chili bird's eye [...] jest o wiele mniejsza, a jej miąższ okazuje się o wiele cieńszy i twardszy. Mimo to jednak niemal natychmiast uderza ona ostrością, która napełniła mą jamę ustną od przodu aż po tył, aż z trudem łapałem oddech. Nic tu się nie buduje stopniowo – to jak uderzenie młota kowalskiego". Holmes odebrał też pieczenie papryki tajskiej jako bardziej punktowe i kojarzące się z ukłuciem (pricklier) niż pieczenie jalapeño.

Pora spróbować habanero. "Ukroiłem mały kawałek i zacząłem go żuć. Pierwszym, co mnie uderzyło, było to, jak odmienne są wrażenia smakowe (flavour). Zamiast warzywnego smaku bell pepper, habanero zapewniło mi o wiele słodsze, owocowe doznania, które były zaskakująco przyjemne. W każdym razie, tak jest przez 15 czy 20 sekund – a następnie powoli, lecz nieuchronnie buduje się ostrość. I dalej. I dalej, długo po tym, jak połknąłem ów skrawek papryki, aż nie byłem w stanie myśleć o czymkolwiek poza zapełniającym me usta ogniem". Jak pisze Holmes, tym razem ostrość okazuje się odczuwalna przede wszystkim z tyłu jamy ustnej, i pozostaje wyraźna przez 5-10 minut, a odzywa się nawet po pół godziny.

Z tego opisu doznań widać już dość, że nie mamy do czynienia ze zwycięzcą konkursu na jedzenie ostrych papryk, stąd Holmes poświęca teraz uwagę poszukiwaniom "odostrzacza". Trudno zarzucić mu nadzwyczajną oryginalność – prawidłowo jednak wskazuje na mleko pełnotłuste jako najlepsze w tej roli.

Jak czytamy dalej, chili odgrywa ogromną rolę w niejednej kuchni regionalnej, a ponad jedna czwarta mieszkańców Ziemi codziennie spożywa ostre papryki. Autor zauważa: "Nie znajdujemy przyjemności w spożywaniu jedzenia, które wciąż parzy nas po wyjęciu go z pieca, choć zapewnia nam ono dokładnie to samo odczucie, co chili: to te same receptory, te same nerwy. Nie decydujemy się na chemiczne wypalenie sobie języka mocnymi kwasami". Przy tym, jak pisze Holmes, jesteśmy jedynym ssakiem znajdującym przyjemność w jedzeniu ostrych papryk (oburzone wiewióreczniki zaraz domagać się będą sprostowania). Dlaczego?

Badania naukowe wykazały, że osoby regularnie spożywające ostre papryki stają się z czasem mniej wrażliwe na kapsaicynę. Swoją rolę w kształtowaniu określonych gustów odgrywają też predyspozycje genetyczne – określają one zamiłowanie do ostrych potraw bądź jego brak w 18-58%. Różna u poszczególnych osób może być też wrażliwość receptorów TRPV1. (Podobnym kwestiom poświęciłem niedawno inny tekst.)

To jednak przecież nie oznacza, że ostrożercy w ogóle nie odczuwają ostrości. Ostrość chili można przy tym chyba określić (co czynię już ja, a nie Holmes ani badacze, na których on się powołuje) jako halucynację bólową: poza "ekstremum" rzędu milionów jednostek Scoville'a "to fałszywy alarm: sposób na to, aby przeżyć dreszcze jako ktoś, kto żyje na skraju, bez narażania się na rzeczywiste niebezpieczeństwo". Być może trudno to zrozumieć mniej odpornym na kapsaicynę osobom, które po zjedzeniu czegoś piekielnie ostrego myślały, że umierają – choć w istocie nic im nie groziło.

Holmes powołuje się na badania przeprowadzone przez Johna Hayesa z Uniwersytetu w Pensylwanii i jego byłą studentkę Nadię Byrnes, dotyczące cech osobowościowych ludzi preferujących ostre pożywienie. Czy rzeczywiście mowa tu o poszukiwaczach przygód?

Hayes i Byrnes przeprowadzili swe badania na grupie 250 ochotników. Wśród osób lubiących chili rzeczywiście znaleźli większy odsetek amatorów mocnych wrażeń. Było to jednakże szczególnie widoczne w wypadku kobiet. W przypadku mężczyzn większą rolę odgrywał inny czynnik – wrażliwość na nagrodę (sensitivity to reward).

Hayes stwierdza wprost, że mężczyzn do konsumpcji chili skłania w jakimś stopniu kultura macho – choć nie dzieje się tak w wypadku kobiet. "W przypadku kobiet zdolność do zjedzenia najostrzejszej papryki chili nie wpływa na status społeczny, inaczej niż w przypadku mężczyzn". Innymi słowy, kobieta jedząca chili w większym stopniu kieruje się dążeniem do ekscytacji, a nie chęcią wykazania się przed otoczeniem społecznym.

Niezależnie od tego, ci, którzy lubią ostre potrawy, mówią zwykle, że ostrość podkreśla smak, zaś ci, którzy ich unikają, odnoszą przeciwne wrażenie: ostrość ma niwelować wszystko inne. To już jednak, zdaniem Holmesa, na dobrą sprawę głównie wynik nieumiejętnego dozowania chili.

--

Tworzenie treści na Ostrym blogu pochłania mój czas, a nieraz również i środki. Będę wdzięczny za każde wsparcie ze strony Czytelniczek i Czytelników. 

https://www.paypal.com/paypalme.ostryblog

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz