Niedawno
pisałem o predyspozycjach i przyzwyczajeniach, za sprawą
których część ludzi znajduje przyjemność w konsumpcji ostrych
papryk. Zamierzam pociągnąć temat-rzekę, jakim są fizjologiczne
(w tym psychologiczne) uwarunkowania takich zamiłowań. Dziś zatem
streszczenie opublikowanego przed trzema laty w The
Guardian artykułu Boba Holmesa "Feel the burn: why do
we love chilli?".
Dwa angielskie słowa,
flavour i taste, tłumaczymy na polski jako smak.
Nie są one jednak synonimiczne, a to pierwsze chyba lepiej przetłumaczyć jako aromat. Jak pisze Holmes, na zmysłowy
odbiór pożywienia – flavour – składają
się smak (taste),
zapach oraz, rzadziej brane pod uwagę, odczucia dotykania, ciepła i
bólu. "Palenie papryczek chili to najbardziej znany przykład,
lecz nie jedyny. Koneserzy wina mówią o jego odczuwaniu
(mouthfeel), na które
składają się ściągająca usta cierpkość tanin – którą
wyczuwają także smakosze herbaty – oraz pełnia tekstury,
stanowiące o ciału wina. Osoby żujące gumę i wielbiciele mięty
rozpoznają uczucie chłodu (coolness),
jakie zapewniają im ich przysmaki". Nie ma tu nigdzie mowy o
smaku czy zapachu – podobnie jak w wypadku uderzenia do głowy wody
sodowej. Holmes mówi zatem o "trójcy", składającej się
na aromat (flavour): smaku,
zapachu i dotyku.
Dalej
pisze, że naukowcy zajmujący się zmysłami wiedzą od dawien
dawna, że ostrość chili to coś odmiennego od smaku i zapachu –
"coś bliższego bólowi". Prawdziwy przełom naukowy
nastąpił "w 1997 r., gdy farmakolog David Julius wraz z
kolegami z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco rozpoznali w
końcu receptor kapsaicyny, aktywnego czynnika odpowiedzialnego za
ostrość chili. Zadanie to wymagało ogromnej cierpliwości: Julius
wraz z zespołem brali po kolei każdy gen aktywny w czuciowych
komórkach nerwowych, reagujących na kapisaicynę" i przenosili
go do nie reagujących na nią komórek jelit ze sztucznych kultur.
Dzięki
temu odnaleźli w końcu gen odpowiedzialny za funkcjonowanie
receptora TRPV1, "uruchamiany nie tylko przez kapsaicynę, lecz
również przez niebezpiecznie wysokie temperatury".
Nieprzypadkowo zatem angielskie słowo hot
znaczy pikantny, lecz
po pierwsze i nade wszystko gorący.
Receptory TRPV1 obecne są w wewnętrznej warstwie skóry – to
także za ich sprawą odczuwamy oparzenie, na przykład łapiąc
nieopatrznie za nazbyt rozgrzane ucho garnka. Holmes pisze, że
kapsaicyna staje się odczuwalna tylko tam, gdzie ochronna zewnętrzna
warstwa skóry jest nie dość gruba (najwyraźniej nigdy nie kroił
superhotów...).
TRPV1
reaguje także na substancje zawarte w pieprzu i imbirze. Za ostrość
wasabi, chrzanu i gorczycy (a także cebuli, czosnku i... cynamonu)
odpowiada już jednak inny receptor – TRPA1, co ciekawe, ten sam,
dzięki któremu grzechotniki namierzają nocą swą stałocieplną
zdobycz.
Holmes
pisze dalej o opracowanej w 1912 r. skali Scoville'a czy o tym, że
różne odmiany chili ogromnie różnią się od siebie ostrością.
Istotnie, różnią się nią nawet kilkadziesiąt tysięcy razy –
to jednak łatwo dostępne informacje i tę część pozwolę sobie
pominąć. Ważne natomiast pozostaje chyba to, że poszczególne
papryki ostre różnią się od siebie jeszcze innymi właściwościami.
Autor
artykułu w The
Guardian powołuje się
tu na Paula Boslanda z Uniwersytetu Stanu Nowy Meksyk. Wedle
Boslanda, po pierwsze ostrość różnych odmian chili zaczyna być
odczuwalna w różnym czasie – od natychmiastowego uderzenia do
działania z półminutowym opóźnieniem. Po drugie, palenie bywa
odczuwalne przez bardzo różny czas. Po trzecie, ostrość może być
najsilniej odczuwalna w bardzo różnych miejscach w jamie ustnej. Po
czwarte, odczucie to może być bardziej punktowe bądź "rozlane".
Cdn.
--
Tworzenie treści na Ostrym blogu pochłania mój czas, a nieraz również i środki. Będę wdzięczny za każde wsparcie ze strony Czytelniczek i Czytelników.
Gdyby ktoś szukał - część druga tutaj: https://habanerox.blogspot.com/2020/04/ten-smak-i-ten-bol-cz-2.html
OdpowiedzUsuń