środa, 8 lipca 2020

Obłęd, że pycha



"Zastanów się, co robisz" – myślę sobie. – "Nie jesteś urodzonym zwycięzcą challenge'y, wrażenie potrafi na tobie zrobić już nieco większa ilość zwykłej kajenki, a tu patrz, to przecież Carolina Reaper". Pikle z Carolina Reaper. Papryki, której susz chodzi po cenie bliskiej ceny srebra i ma ostrość standardowego gazu pieprzowego. Rekordzistki Guinnessa w dziedzinie ostrości, jakby ktoś nie wiedział. To już naprawdę nie przelewki.

Już w ubiegłym (a może i jeszcze ubiegłym...) roku czasem mignęła mi na Allegro.pl oferta pikli z tej papryki od użytkownika szwejk6, zachęcająca tym bardziej ze względu na relatywnie przystępną cenę 12 zł za cztery takie jagódki-przyjemniaczki, przypomnę, że przy tym przetworzone (kto na tę cenę kręci nosem, niech poszuka Carolina Reaper i innych superhotów w Makro... ale nie o tym teraz). Atrakcyjna wydała mi się również obecność w zalewie całej palety przypraw zwanych pieprzami, od standardowego pieprzu czarnego aż po wyborny pieprz syczuański – ów spokrewniony z cytrusami "pieprz, który nie jest pieprzem"...

Gdy zatem wyjąłem przesyłkę z paczkomatu, miałem spore oczekiwania względem produktu. I słusznie. Producent nie na darmo zapewnia, że "za sprawą fajnej zalewy" niebywała ostrość papryczek staje się "bardziej zjadliwa" niż w wypadku świeżych owoców, słowem, nic, tylko (aby nie za dużo) konsumować.

Nie powiem, że kąpiel w fermentacyjnym occie jabłkowym szczególnie odostrzyła "żniwiarza". Świeżemu istotnie nie dorównuje – ale to i tak ciągle superhotowy poziom palenia. Jednak Carolina Reaper to nie tylko najostrzejsza papryka świata – niejednokrotnie i przy bardzo odmiennych okazjach (a dokładnie każda jest dobra!) chwaliłem już na tym blogu jej smak.

Teraz dla niektórych dawka łopatologii stosowanej: nie uważam Carolina Reaper za najsmaczniejszego znanego mi superhota dlatego, że jest ostrzejszy nawet od innych superhotów. Muszę rozmyślnie ująć rzecz tautologicznie: to dla mnie najsmaczniejszy znany superhot, bo jest dla mnie najsmaczniejszy (z całym dużym szacunkiem dla Trinidad Moruga Scorpion). Gdyby istniała inna, równie ostra, lecz mniej smaczna papryka, i gdyby to z niej zrobić podobne pikle, pewnie nie zdołałbym zjeść do obiadu całego owocu, wielkością zbliżonego do piłeczki pingpongowej. W tym wypadku nie dość, że zdołałem, to jestem z tego zadowolony nie tylko z racji zaspokojonej ciekawości.

Lawa wulkaniczna o smaku owocowym, właśnie tak: słodka i bardziej wyraziście owocowa niż klasyczna łagodna bell pepper, lecz ciągle świetnie czuć, że mowa o jagodzie papryki, a nie żadnym innym owocu. I zarazem to ciągle lawa wulkaniczna, po prostu... po prostu Carolina Reaper!

Zatem jedna marynowana papryczka jako mała przystawka do dość sutego obiadu. Cóż to oznacza? Już po pierwszym kęsie łzy w oczach i pot na skroniach, a jogurt grecki, choć zawsze smakuje wybornie, dopiero w takiej sytuacji w pełni ukazuje swój wspaniały potencjał. Nawet zwykły jogurt naturalny, a tym bardziej jogurt typu greckiego prosi się o zastosowanie do rzeczy ostrych – przy czym właściwe dozowanie ostrości nie oznacza tu wcale ostrości "optymalnej" czy "w sam raz". Przepis na sukces to w tym wypadku przegięcie pały i jazda po bandzie. Serio. Dobre do jogurtu – to powinno być idiomatyczne określenie, oznaczające żywność z piekła rodem.

Jakoś po drugim większym kęsie papryki naszła mnie czkawka. Nieprawda, że czkawka przy okazji jedzenia chili pojawia się, gdy zbliżamy się do kresu swej wytrzymałości na ostrość. Nie musi pojawić się wcale, lecz może też pojawić się o wiele wcześniej. W momencie, gdy doszedłem do połowy papryczki, zdołała już przejść i nie powróciła przy dalszej konsumpcji.

Obiad jadłem w niezbyt szybkim, ale też wcale nie żółwim tempie. Co jakiś czas zagryzałem go dość dużym skrawkiem papryki. Mimo, że wyśmienity smak Reapera oraz dobrze zrobiona zalewa podwyższały próg maksymalnej przyjemnej ostrości, to muszę przyznać, że i tak momentami go przekroczyłem. Ów nadmiar ostrości nie był jednak w żadnym razie drastycznie przykry.

Bardzo przyjemny poziom ostrości osiągnąłem dosłownie po jednej minucie od skonsumowania ostatniego kęsa papryki – był bardzo wysoki, lecz poniżej wspomnianego progu. Akurat tuż poniżej. Super!

Palenie Carolina Reaper, nawet marynowanej, potrafi być naprawdę totalne i wszechogarniające. Jeszcze po piętnastu minutach odczuwałem ostrość niczym po zjedzeniu cayenne czy przynajmniej papryki czereśniowej – a odzywała się w okolicach ust nawet po niemal godzinie. W żadnym razie jednak nie utrudniała mi dobrego rozpoznania smaków potraw obiadowych – wprost przeciwnie, nabierały one wyrazistości.

Każda chili, nie tylko tak ekstremalna, to w jakiejś mierze – można powiedzieć – legalny środek psychoaktywny. Sama ostrość, fałszywy alarm dla receptorów TRPV1, to wszak halucynacja bólowa. Nie dość tego, organizm tak pobudzony generuje burzę endorfinową, dzięki czemu po zjedzeniu taaaaaakiej papryczki można doprawdy poczuć się rozradowanym. Nic nie przesadzam – naprawdę po obiedzie cieszyłem się jak głupi!

I wreszcie – czapki z głów przed kimś, kto tak potrafi zamarynować tę wściekliznę! Szwejk6 całkowicie zasłużenie zbiera na Allegro same entuzjastyczne oceny. Dla mnie taki posiłek, jak opisany, stanowi już nie lada wyzwanie. Mimo to, bardzo zdecydowanie przeważyły wrażenia przyjemne. W tym, co ważne, niezapomniana okazała się nuta nieostra najostrzejszej papryki świata. "Kolejny raz" – ktoś machnie ręką – "widać po prostu ta papryka ci smakuje". Może tak. Ale kto inny podałby ją trochę gorzej – a "trochę" robi różnicę.

Zatem zdecydowanie polecam, fantastyczna robota! A przy tym nie tylko ostrość, lecz również smak dobrze da się poznać bez konsumpcji całego ani nawet połowy czy ćwiartki owocu na jedno posiedzenie. Na co dzień wcale tak nie jadam.

https://allegro.pl/oferta/pickle-najostrzejszej-chili-carolina-reaper-210ml-7568257748

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz