Trudno oczekiwać
hiperwydajności, uprawiając papryki w doniczkach na
parapecie. Stąd też, choć tuż przed ubiegłorocznym
Sylwestrem wysiałem nasiona 10
odmian, do tej pory zdążyło mi zaowocować tylko 5.
Jedyną odmianą, której
przynajmniej jeden owoc (z jak dotąd sześciu ogółem) zdążył
już u mnie dojrzeć, pozostaje cayenne.
Częściowo dojrzałe są
też pierwsze dwa owoce papryki
tajskiej w wariancie pomarańczowym. W tym wypadku nie narzekam –
łącznie jest już ponad 30 owoców (nawet ich nie liczę).
Cztery owoce wydała Beni
Highlands – habanero o ostrości cayenne, chwalona nieraz za
smak. Pozostaje czekać, aż papryczki wybarwią się na
cytrynowożółty kolor i skonfrontować wówczas owe pochwały z
rzeczywistością (a wówczas przedstawić ją pokrótce na blogu).
Zatem zaowocowały mi
wszystkie trzy najmniej ostre odmiany. Jednak 17 owoców (jeśli
żadnego nie przeoczyłem) zdążył już wydać prezentowany w swoim
czasie w tym miejscu Black
Stinger.
Iście stachanowskim
wysiłkiem wykazała się Naga
Jolokia w wariancie brzoskwiniowym – wynik to dotąd dwa owoce.
Pozostaje czekać na
Fatalii białą, Red Savina, Bahamian Goat, Trinidad Moruga Scorpion
i Carolina Reaper. Albo cierpliwość popłaca, albo nadzieja matką
głupich.
--
Tworzenie treści na Ostrym blogu pochłania mój czas, a nieraz również i środki. Będę wdzięczny za każde wsparcie ze strony Czytelniczek i Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz