piątek, 20 marca 2020

Ten skorpion z Trynidadu...



Pierwszy w życiu kontakt z czymś dobrym zapada nieraz na długo w pamięć. Tak było, gdy otrzymałem od kolegi papryki Trinidad Moruga Scorpion, o których zdołałem już co nieco się naczytać i obejrzeć filmików z challenge'ów szalonych ostrożerców, lecz ciągle jeszcze pozostawały dla mnie osobiście zagadką.


Przypomnę, że TMS jako pierwszy zdołał przekroczyć "magiczną" barierę 2 mln jednostek Scoville'a. Nawet mimo tego, że mowa o rekordowo ostrym owocu i inne papryczki tej odmiany zwykle nie osiągają aż takiego poziomu ostrości, to i tak zapewnią (prawie) każdemu piorunujący efekt piekła w gębie.

Zdążyłem się jednak już wówczas nauczyć, że nawet w wypadku najostrzejszej papryki ważna jest nie tylko ostrość, ale i smak. Dlatego postanowiłem wziąć jej fragment – dokładniej około jednej trzeciej owocu wielkości piłki pingpongowej – do dosyć obfitego obiadu. Nie powiem, zrobiła wówczas na mnie ogromne wrażenie – posiłek jadłem na stojąco. No cóż, podobno marketowa habanero to ekstremalnie ostra papryka...

Ale właśnie! Ten owocowy smak! Od razu wiedziałem, że to jest to, że mam do czynienia z jedną z atrakcyjniejszych papryk, na jakie dotąd natrafiłem. Naprawdę daje się poczuć – i to nie tylko z racji swej ekstremalnej ostrości. Gdy przełknąłem ostatni kęs obiadu i gdy przestawałem już niemal odczuwać ostrość, poczułem jeszcze posmak – posmak papryki. Może to skromne jak na grand finale, ale wszak duży obiad i tylko kawałek małej papryczki...

Niech mi jeszcze ktoś powie, że nuta nieostra jest mało ważna i liczy się tylko nabicie Scoville'i!

--

Tworzenie treści na Ostrym blogu pochłania mój czas, a nieraz również i środki. Będę wdzięczny za każde wsparcie ze strony Czytelniczek i Czytelników. 

https://www.paypal.com/paypalme.ostryblog

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz