Pierwszy w życiu kontakt
z czymś dobrym zapada nieraz na długo w pamięć. Tak było, gdy
otrzymałem od kolegi papryki Trinidad
Moruga Scorpion, o których zdołałem już co nieco się
naczytać i obejrzeć filmików z challenge'ów szalonych
ostrożerców, lecz ciągle jeszcze pozostawały dla mnie osobiście
zagadką.
Przypomnę, że TMS jako
pierwszy zdołał przekroczyć "magiczną" barierę 2 mln
jednostek
Scoville'a. Nawet mimo tego, że mowa o rekordowo ostrym owocu i
inne papryczki tej odmiany zwykle nie osiągają aż takiego poziomu
ostrości, to i tak zapewnią (prawie) każdemu piorunujący efekt
piekła w gębie.
Zdążyłem się jednak
już wówczas nauczyć, że nawet w wypadku najostrzejszej papryki
ważna jest nie tylko ostrość, ale i smak. Dlatego postanowiłem
wziąć jej fragment – dokładniej około jednej trzeciej owocu
wielkości piłki pingpongowej – do dosyć
obfitego obiadu. Nie powiem, zrobiła wówczas na mnie ogromne
wrażenie – posiłek jadłem na stojąco. No cóż, podobno
marketowa habanero to ekstremalnie ostra papryka...
Ale właśnie! Ten
owocowy smak! Od razu wiedziałem, że to jest to, że mam do
czynienia z jedną z atrakcyjniejszych papryk, na jakie dotąd
natrafiłem. Naprawdę daje się poczuć – i to nie tylko z racji
swej ekstremalnej ostrości. Gdy przełknąłem ostatni kęs obiadu i
gdy przestawałem już niemal odczuwać ostrość, poczułem jeszcze
posmak – posmak papryki. Może to skromne jak na grand finale,
ale wszak duży obiad i tylko kawałek małej papryczki...
Niech mi jeszcze ktoś
powie, że nuta nieostra jest mało ważna i liczy się tylko nabicie
Scoville'i!
--
Tworzenie treści na Ostrym blogu pochłania mój czas, a nieraz również i środki. Będę wdzięczny za każde wsparcie ze strony Czytelniczek i Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz