niedziela, 22 marca 2020

Coś o funkcjach parapetu (i nie tylko...)




W inauguracyjnym wpisie blogowym pisałem, że ostra papryka jest dla niektórych czymś dużo więcej niż tylko jeszcze jednym urozmaiceniem w kuchni. Opracowywanie czy korekty przepisów kulinarnych, wyrób przetworów, regularna wymiana doświadczeń, powstawanie więzi towarzyskich... wielu ososom, współtworzącym grono czytelnicze tego bloga, nie trzeba tłumaczyć, o czym piszę.


Nie mogłoby być inaczej także, gdy mowa o uprawie tych szczególnych roślin owocowych. Na poświęconych chili forach internetowych, grupach facebookowych itp. raz po raz przewijają się zdjęcia siewek z upraw amatorskich, w początkowej czy późniejszej fazie wzrostu, zapytania o właściwą glebę, naświetlenie, podlewanie, ochronę przed pasożytami itd., itp. Każda siewka, która zmarnieje, to powód do żalu, wydatkowane na pielęgnację roślin czas, środki finansowe i zajęte w tym celu miejsce to nieraz powód – nawet ostrych – sporów z domownikami, nie podzielającymi tej pasji bądź podzielającymi ją tylko w ograniczonym stopniu.

U mnie też się zieleni – niestety, nie w szklarni, a na parapecie. Bez growboxów, na ograniczonej liczbie decymetrów kwadratowych, pewnie i ziemia mogłaby być lepsza, stąd – szczególnie biorąc pod uwagę, że dokonałem wysiewu w okolicach Sylwestra – mogę pozazdrościć niektórym z tych, którzy pochwalili się w internecie swoimi wynikami, wstawiając efektowne fotografie.

Ale nie mam też chyba powodów do skrajnego niezadowolenia – siewki są jako tako podrośnięte i mogę liczyć na jakieś zauważalne zbiory w tym sezonie. Dopiero co szykuję się do przesadzania młodych roślin – przy tej okazji chcę wykorzystać nieco internetowych porad innych, choćby wybierając do nowych doniczek ziemię Kronen, mającą odpowiedni odczyn, dodatek naturalnego nawozu i perlitu. Moja uprawa tak czy siak pozostaje par excellence amatorska i z pewnością nie dorówna efektami nawet niektórym innym amatorskim uprawom parapetowym, konsekwentnie dążę jednak do uzyskania w tym roku owoców dziesięciu odmian.

Pierwsza z nich to Bahamian Goat, której dotąd nie miałem okazji skosztować, lecz do zasiania jej zachęcił mnie jakiś internetowy wpis, już nie pamiętam, gdzie, mówiący o jej dobrym smaku i odlotowym wyglądzie owoców. Kolejna to również nieznana mi dotąd z empirycznego doświadczenia w kuchni Beni Highlands – z gatunku Capsicum chinense, lecz znacznie mniej ostra niż większość innych habanero, podobno mająca dobry smak i ładnie prezentująca się na dostępnych w internecie fotografiach. Zaryzykowałem, zakupując nasiona od zagranicznego dostawcy – wszystkie pozostałe nasiona do najnowszego wysiewu nabyłem u dostawców krajowych.

Nie ma co jednak w zaparte iść w nieznane, stąd kolejny wybór to Bhut Jolokia brzoskwiniowa – chyba nie muszę bliżej przedstawiać tego superhota. Mniej niestety znanej innym ostrożercom, a ogromnie przeze mnie cenionej odmianie Black Stinger poświęciłem już oddzielny wpis. Następny kultywar, obecna rekordzistka Guinnessa, czyli oczywiście Carolina Reaper, jest bohaterką aż trzech – czy nawet czterech – tekstów na tym blogu. Pierwszy z nich to przede wszystkim streszczenie umieszczonego na Youtube wywiadu z jej twórcą, Edem Curriem. Kolejny traktuje o cenach rynkowych tej papryki, dającej się porównać z cenami wanilii czy srebra. W jeszcze następnym cytuję wspomnienia śmiałków, którzy zdecydowali się zjeść naraz całą taką papryczkę. Ostatni to recenzja świetnej zresztą pasty na bazie najostrzejszej papryki świata.

Pomyśleć, że jako piekielnie ostrą kiedyś odbierało się Cayenne – choć jednak lata świetlne dzielą ją od najostrzejszych papryk, to pozostaje piekielnie smaczna i to ona jest kolejną odmianą, która trafiła na mój parapet. Lubię rzeczy słodko-ostre, nie mogło zatem zabraknąć Fatalii, tym razem w białym wariancie kolorystycznym (w ubiegłym orku hitem była dla mnie piekielna marchewka – właśnie z Fatalii, choć żółtą). Red Savina, zdeklasowana królowa ostrości, kilkanaście lat temu wypadła z Księgi Rekordów Guinnessa, lecz i tak prezentuje się efektownie.

Papryka tajska, w pomarańczowym wariancie barwnym, jest ostrzejsza od Cayenne, lecz przy superhotach czy nawet typowych habanero absolutnie nie poraża. Ale też jest pyszna i dobrze, że wzrasta. Dumnego pięcia się w górę życzę również Trinidad Moruga Scorpion, o którym jednak już pisałem i wobec tego dość już teorii – wolę w tym wypadku praktykę.

Szkoda, że nie zasiałem Congo Black, Apocalypse Scorpion czy Carolina Cayenne – choć jednak pozostają kuszące, to parapet nie jest z gumy.

To dwudziesty tekst na tym blogu. Przy tej okazji dziękuję wszystkim, którzy dotąd nawet w skromnej mierze mnie wsparli. W tym tygodniu niemal dwukrotnie wzrosła liczba polubień profilu "Ostrego bloga" na Facebooku. Tych, którzy doceniają mój wysiłek, proszę również, aby nie tylko polubili ten profil, lecz również polecili go swym znajomym. Będę bardzo wdzięczny za dodanie bloga do obserwowanych – wystarczy po zalogowaniu na Blogspocie kliknąć odpowiedni przycisk na górze strony, tuż pod jej nazwą.

Mile widziane są wreszcie komentarze pod moimi tekstami – choć zdecydowałem się na sito moderacji, dobrze wiedząc, że alternatywą pozostaje często zamiana panelu z komentarzami w ściek.

Kontynuuję niniejsze przedsięwzięcie, chcąc nawet zintensyfikować "przerób", w trudnym czasie pandemii COVID-19. Obecny kryzys dowodzi z jednej strony niemal bajecznego rozwoju naukowo-technicznego naszego gatunku – w imponującym tempie rozpracowano genom nowego koronawirusa oraz rozpoznano białko, pozwalające mu wnikać do komórek ludzkich. Szukając odpowiedniego leku i szczepionki, wprzęgnięto do pracy będący oszałamiającym cudem techniki najszybszy komputer świata – lecz mimo to co dzień statystyki nowych zmarłych we Włoszech, w Iranie i innych krajach pozostają porażające. Strach wręcz pomyśleć o skutkach rozprzestrzenienia się epidemii w syryjskim Idlibie, Strefie Gazy, Donbasie czy innych rejonach świata, dotkniętych już i bez tego potwornymi nieszczęściami.

Nieuchronnie wiele rzeczy przestało działać – i choćby dlatego chcę, by chociaż ten blog funkcjonował jak gdyby nigdy nic. W nadziei, że ta koszmarna epidemia minie jak najszybciej.

Skądinąd, kiełkujące rośliny pozostają symbolem nadziei.

#zostańwdomu i konsumuj chili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz