Nieduzi producenci sosów ostrych w Polsce potrafią robić fantastyczną robotę. Nawet na tym tle wyróżnia się Dziki Bill – superostry Ninja czy wyrafinowana Iskra to pozycje naprawdę niezapomniane. Bynajmniej jednak nie jedyne, jakie zasługują na uwagę w ofercie odyńca w cylindrze.
Nie tylko okazjonalny konsument chili czy przetworów z ostrych papryk, lecz również przedstawiciel tej jednej czwartej ludzkości, która rzeczy mniej czy bardziej ostre konsumuje codziennie, zazwyczaj będzie mieć dość i zechce zejść na przysłowiowe niższe piętro, jeśli w kółko serwować mu kolejne atrakcje z ekstraktem czy superhotami. Produkowany przez Dzikiego Billa sos Jalapeño próbowałem już wcześniej i zrobił na mnie dobre wrażenie, pełna butelka nie mogła jednak trafić do mej kuchni w lepszym momencie.
Papryka jalapeño, jak wiadomo, do kapsaicynowych smoków nie należy. Carolina Reaper i inne superhoty przewyższają ją ostrością kilkaset razy, habanero mnoży jej "straszną" ognistość przez liczbę dwucyfrową. Ba! Nawet cayenne to przy niej niemalże rozzłoszczony bulterier. To jednak wcale nie znaczy, że mamy do czynienia z papryką łagodną.
Fakt, że jedna rzecz posiada daną właściwość w znacznie większym stopniu niż inna, nie umniejsza w żaden sposób owej właściwości tej drugiej rzeczy ani tym bardziej nie sprawia, aby ta rzecz przestała tę właściwość posiadać. Na imprezach ostrożerców udostępnia się nieraz do spróbowania (zazwyczaj rzecz jasna pokrojone na nieduże kawałki) papryki o różnej ostrości. Zawsze warto zacząć degustację od owoców najmniej ostrych i przechodzić stopniowo do coraz ostrzejszych. Wiem z własnego doświadczenia, że już "lajciki", jeśli nie zagłuszone konsumowanymi wcześniej, wielokrotnie ostrzejszymi paprykami, potrafią okazać się dość wyraziste, aby zdziwić się, próbując na sam koniec z przyjemnością Trinidad Moruga Scorpion czy Carolina Reaper, gdy z początku zdawało się, że trzeba będzie spasować gdzieś w okolicy "rejestrów" cayenne.
Trochę chyba za bardzo się rozpisałem, ale podobnie jest właśnie z owym sosem Jalapeño. Nie ma on ostrości, która powalałaby czy stanowiła wyzwanie choćby dla osoby niezbyt obytej z ostrą kuchnią, ale przynajmniej ja mogę powiedzieć, że jest pikantny wyraźnie. Bez niedomówień. Bez domyślania się. Bez picu. Bardziej niż spodziewałem się po sosie z papryczką o tak skromnej skali Scoville'a.
Gdy mowa z kolei o nucie nieostrej, prawdziwym dominatorem, wprost tyranem okazuje się tu kmin rzymski. Gdyby obudzić mnie o trzeciej w nocy, rzucić hasło Dziki-Bill-Jalapeño i gdyby moją pierwszą, drugą i trzecią myślą nie było zarąbać-intruza-siekierą, to byłoby nią właśnie: kmin rzymski. Uderza on z taką siłą, że aż mimo pomidorowo-paprykowego tła tracą tu częściowo na znaczeniu smaczki i niuanse. Lecz to wcale nie wada: kmin rzymski ze swą feerią smaku i aromatu niewielu ma sobie równych w świecie przypraw – nawet, zupełnie zresztą odmienny, pieprz syczuański niekoniecznie zapewni taką pełnię doznań.
Choć w składzie sosu podany jest cukier, mamy do czynienia z produktem bardziej wytrawnym niż przynajmniej niektóre inne, znajdujące się w ofercie Dzikiego Billa. Także jednak tym razem spoglądający na nas groźnie z butelki dziki zwierz zapewnia o wysokiej klasie jej zawartości. Oraz, że jest ona uniwersalna – trudno o potrawę, którą ten sos miałby zepsuć.
Za każdym kolejnym razem smakuje lepiej.
PODANY SKŁAD:
papryka jalapeño (21%), cebula, przecier pomidorowy (pomidory, sól, regulator kwasowości: kwas cytrynowy), ocet jabłkowy, czosnek, woda, cukier, olej rzepakowy, sól, kmin rzymski
--
Tworzenie treści na Ostrym blogu pochłania mój czas, a nieraz również i środki. Będę wdzięczny za każde wsparcie ze strony Czytelniczek i Czytelników.
https://www.paypal.com/paypalme.ostryblog
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz