wtorek, 17 grudnia 2019

(Nie tak dawnych) wspomnień czar


Koniecznie muszę napisać coś o tym przepisie – starym, ale jarym. Ten pięcioskładnikowy przetwór, oparty o mango i ostrą paprykę, zapewnia dokładnie to, co powinien zapewniać sos z chili: dobrze wyczuwalną ostrość i wyrazisty smak.

Robiłem sześć czy siedem edycji tego sosu, nigdy nie odejmując ani też nie dodając żadnego podstawowego składnika – chyba, że za fundamentalną modyfikację należy uznać (zawsze przy tym tylko częściową) zamianę habanero raz na mniej palące, ostre odmiany papryki rocznej, innym razem na superhoty. Mimo pewnej skłonności do eksperymentów w kuchni, uznałem po prostu, że w tym wypadku łatwiej byłoby coś zepsuć niż poprawić.

Nie znaczy to rzecz jasna, że standaryzowałem produkcję na użytek domowy (zgodnie z zaleceniami ISO rzecz jasna). Za każdym razem uzyskiwałem odrobinę inny efekt – łyżeczka curry stopniowo robiła się okropnie kopiasta, lecz przede wszystkim sukcesywnie zwiększałem ilość użytej papryki: ostatnia zrobiona edycja zawierała jej niemal dwukrotnie więcej niż pierwsza. Wcale nie zawsze (choć zwykle jednak tak...) sprawiało to, że kolejna odsłona okazywała się ostrzejsza od poprzedniej – nieraz mniejszą ilość średnio ostrzejszych odmian chili zastępowałem większą ilością tych nieco łagodniejszych. Niezawodnie za to sos nabierał – wcale nie kosztem nuty mango – coraz bardziej paprykowego smaku, co mi osobiście bardzo odpowiadało.



Kolejna kwestia – to gniazda nasienne papryk. Rzeczywiście, choć to dość kłopotliwe, to jeśli ktoś nie dysponuje dość dobrym blenderem, aby zapewnić przemiał mieszanki z wnętrzem tych owoców na choćby względnie gładką masę, warto wówczas możliwie dokładnie wydłubać nasiona. Te przeraźliwie okropne pestki nie powinny jednak stanowić żadnego problemu, jeśli użyje się blendera kielichowego, i to wcale nie superprofesjonalnego z całym bankiem bajerowych opcji i równie bajerową czterocyfrową ceną, lecz takiego dostępnego za około 100 zł – powinien w mig zrobić także z nasion drobniutką miazgę.

Jeszcze czym innym są membrany nasienne ("to białe", które zwykle usuwa się przy obróbce najbardziej typowej papryki łagodnej, a przecież obecne w owocu każdego gatunku i odmiany papryki). Wbrew obiegowej opinii, to w nich, a nie w samych nasionach, zazwyczaj kumuluje się najwięcej kapsaicyny i kapsaicynoidów, stąd też nigdy ich nie usuwałem – i nie sądzę, by przyniosło to jakąkolwiek szkodę dla smaku.

Ostatni raz sos habanero-mango robiłem kilka miesięcy temu. Za sprawą realizacji własnych pomysłów (o czym wspominałem pokrótce już poprzednio) oraz zakupów mam aż dalece przesadne zapasy ostrych sosów, stąd plany zrobienia kolejny raz akurat tego są dziś co najwyżej mgliste i muszę zadowolić się wspomnieniami. Co się odwlecze, to jednak nie uciecze – i w nieco dalszej przyszłości z pewnością jeszcze nieraz zrobię ten właśnie sos.

Dla paru najbardziej wprawionych w boju, zupełnie ekstremalnych maniaków chili będzie on kompletnym lajcikiem, dla niektórych osób nieprzyzwyczajonych do ostrej kuchni – czymś niemalże obłędnym. Tak czy siak to bardzo smaczny, dobrze zbalansowany (i tego balansu nie popsują wspomniane wcześniej modyfikacje... ani też brak tych modyfikacji, jest tu spory margines swobody) i uniwersalny sos – choć chyba łatwo może zawieść tych, którzy bardzo mocno preferują sosy wybitnie wytrawne. O korektę przepisu być może pokuszą się także osoby sceptycznie nastawione do octu balsamicznego i preferujące octy owocowe – choć niestety nie zdołam im doradzić, jaki dokładnie ocet wybrać.


--

Tworzenie treści na Ostrym blogu pochłania mój czas, a nieraz również i środki. Będę wdzięczny za każde wsparcie ze strony Czytelniczek i Czytelników. 

https://www.paypal.com/paypalme.ostryblog


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz