sobota, 18 stycznia 2020

Oczekiwana niespodzianka



Weźcie czystą kartkę i narysujcie na niej dwa zbiory. Pierwszy zbiór – to zbiór sosów słodko-ostrych. Drugi – to zbiór sosów ekstremalnych. Ach, zapomniałbym, że oba rozrysowane zbiory powinny posiadać zbiór wspólny. Tym bardziej, że sos, o którym dziś mowa, właśnie w tym zbiorze wspólnym się znajduje.

Wyprodukowany przez wrocławski Razor sos "Deathcrush" nie jest jednakże sosem ulepkowym. Choć dla mnie nie byłoby to samo w sobie wadą – i co więcej, gdyby nawet taki był, to i tak słodycz nie stałaby się jego najbardziej pierwszoplanową właściwością. 50% składu tego sosu to bowiem papryka Carolina Reaper. I powiem tak: wprawdzie w ostatnim czasie skosztowałem parę rzeczy zawierających w sobie znaczną ilość tej papryki, lecz "Deathcrush" i tak okazał się dla mnie zaskoczeniem pod względem poziomu ostrości. Pewnie niektórzy teraz zaśmieją się, że przesadzam – po prostu takiej koncentracji kapsaicyny prędzej spodziewałbym się po sosie z ekstraktem (i to pomimo tego, że poza świeżą "Karoliną" sos ten zawiera pewną ilość ostrej czy nawet bardzo ostrej papryki suszonej). Ani trochę nie dziwię się reakcjom ekipy Crazy Home, która zdążyła, całkiem skądinąd ciekawie, zrecenzować "Deathcrush" przede mną.



Ten sos poza podrasowanymi Scoville'ami ma też bardzo wyrazisty i atrakcyjny smak, przynajmniej jako tako wyczuwalny nawet po rozcieńczeniu, czyniącym go możliwym do przełknięcia przez osoby nieco mniej odporne. Po części z pewnością dlatego, że Carolina Reaper to nie tylko rekordzistka Guinnessa w dziedzinie ostrości, lecz i papryka wyróżniająca się dobrą nutą nieostrą. Absolutnie nie był to jednak jedyny czynnik, który zadecydował o sukcesie.

Gdy zapoznać się ze składem omawianego produktu, można w nim znaleźć między innymi ziarna kawy i ziarna kakaowca, a także – mające skądinąd dość złożony skład – piwo "Kominiarz" z browaru rzemieślniczego "Profesja". Kombinacja składników wydaje mi się bardzo przemyślana – sos dość ostry, aby rzucić prawie każdym o glebę, nie jest przy tym pozbawiony smaczków i niuansów, a wreszcie wybitnie zawiedzie praktycznie każdego, kto bardzo zdecydowanie preferuje sosy wytrawne... i w dużej mierze właśnie dzięki temu ostatniemu nie zawiódł mnie.

Oczekiwałem sosu z potężnym kopem – ale rzeczywistość aż przerosła moje oczekiwania. Oczekiwałem czegoś smacznego – lecz nie sosu każącego zredefiniować to, co znaczy sweet-hot. To była naprawdę miła niespodzianka. Tak jak to, że – zakończę paroma wątkami pobocznymi – spodziewałem się jego dostawy na początku bieżącego roku, tymczasem zdołał dojść jeszcze pod koniec poprzedniego.

Już tylko wspomnę, że zaintrygowała mnie też nazwa sosu – zgaduję, że nawiązująca do wydanej w 1987 r. EP-ki "Deathcrush" kultowego dla mnie blackmetalowego Mayhem z Norwegii.



I zupełnie przy okazji i nawiasem... jak dotąd chyba zdołałem wywiązać się z obietnicy regularnych aktualizacji bloga. To dziesiąty wpis na nim – po nieco ponad miesiącu działalności. Chciałem przy tym bardzo podziękować za uwagę całemu dotychczasowemu gronu czytelniczemu – z Polski, a także Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Irlandii, Holandii, Singapuru, Ukrainy, Szwecji, Bangladeszu i Islandii. Oby ten, ciągle młody, rok przyniósł wszystkim jak najwięcej takich miłych niespodzianek jak sos "Deathcrush"!

--

Tworzenie treści na Ostrym blogu pochłania mój czas, a nieraz również i środki. Będę wdzięczny za każde wsparcie ze strony Czytelniczek i Czytelników. 

https://www.paypal.com/paypalme.ostryblog

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz