poniedziałek, 3 stycznia 2022

Z cyklu degustacji marudera

 


Mango to owoc, który nigdy nie budził mojej niechęci, lecz w pełni zdołałem go docenić dopiero wówczas, gdy w kuchni zacząłem regularnie wykorzystywać chili. Do dziś pamiętam, jak salaterka z żółtym, arcysoczystym miąższem ułatwiła mi dokończenie porcji najostrzejszej pizzy, jaką jadłem w życiu. Ten pestkowiec (przynajmniej moim zdaniem) raczej nie łagodzi uczucia ostrości – natomiast podwyższa próg maksymalnej przyjemnej ostrości odczuwalnej. Stąd też aż dziwne by było, gdyby w światowej kuchni nie zaistniał zauważalny wybór ostrych sosów opartych o mango.

Już od pewnego czasu dostępny jest, w dwóch wersjach ostrości, bazujący na tym owocu sos Dzikiego Billa. Recenzowałem już tu inne sosy tej stajni – superostry, a przy tym dość wyrafinowany Ninja, zdecydowanie bardziej lajtowy, aromatyczny Jalapeño czy może nieco mniej odlotowy, ale bardzo solidny Yolo. (Pluję sobie w brodę, że dotąd nie została tu jeszcze zrecenzowana fantastyczna Iskra.) Kto zna te recenzje, dobrze wie, że sięgając po kolejną pozycję tej stajni, miałem oczekiwania standardowe dla polskiego entuzjasty ostrej kuchni – a zatem bardzo wysokie, wygórowane, jeśli nie niebotyczne...

Sos Hula jest dostępny już od dłuższego czasu, w dwóch wersjach o różnej ostrości. Nie po raz pierwszy okazałem się degustatorem-maruderem. Choć ostatnio moja wytrzymałość na kapsaicynę raczej pikuje, a z pewnością nie biję własnych rekordów, to bez wahania zdecydowałem się wybrać ostrzejszą wersję Hula X – tym bardziej, że nie ma tu mowy o superhotach, a jedynie zwiększonej dawce suszonego habanero.

Ostrość nie powala, ale jest jak najbardziej wyrazista. W pełni zdołałem docenić ten sos dopiero, gdy skosztowałem całą łyżeczkę, wcześniej wstrząsając butelkę. Smak jest silny i mimo niebyt szerokiej gamy składników dość złożony. Czuć wyraźną słodycz – przede wszystkim owocową słodycz mango, lecz i warzywną słodycz marchewki. Towarzyszy jej jednak daleka od nachalnej, lecz wyraźna nuta kwaskowa.

Ta ostatnia bierze się od kwasku cytrynowego, ale być może (choć nie dam sobie za to uciąć dłoni) przynajmniej w małej części także od samego mango, w którym podobnie jak w wypadku wielu innych owoców wyraźnej, nawet bardzo silnej słodyczy potrafią nieraz towarzyszyć kwaskowe nuty w tle. Owa kwaskowość to dla mnie duży atut tego sosu – tym bardziej, że cenię sobie wiele owocowych kwasków. Wszelkie porzeczki (w tym agrest), wiśnia, pigwa, pigwowiec, mirabelka, jarzębina, miechunka, kumkwat, a nawet (choć to już z umiarem...) limonka i cytryna... lista jest przecież dłuższa.

Hula X to sos wyjątkowo gładki, o bardzo dopracowanej konsystencji – łatwo lejący się, lecz mający też swą gęstość i lepkość, nader daleki od wodnitego. Ta konsystencja współgra też z przyjemną barwą, intensywnie ciemnożółtą, z subtelnymi odcieniami pomarańczowymi. Sos świetnie sprawdza się na kanapkach, ale bynajmniej nie tylko. Do tego zachęca do zwiększonej konsumpcji owoców i warzyw. Wart swojej ceny.

Podany skład:

Pulpa mango (mango, kwas cytrynowy), ocet jabłkowy, marchew, cukier, habanero (susz), sól.

--

To mój pierwszy wpis blogowy w tym roku i pierwszy większy znak życia Ostrego Bloga po dłuższej przerwie. Wobec tego wszystkim, którzy to czytają, życzę przede wszystkim dobrego nowego roku. Właśnie tak: dobrego, a nie dobrego w porównaniu z... szczególnie po dwóch ubiegłych latach.


--

Tworzenie treści na Ostrym blogu pochłania mój czas, a nieraz również i środki. Będę wdzięczny za każde wsparcie ze strony Czytelniczek i Czytelników. 

https://www.paypal.com/paypalme.ostryblog

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz