Mango to owoc, który nigdy nie budził mojej niechęci, lecz w pełni zdołałem go docenić dopiero wówczas, gdy w kuchni zacząłem regularnie wykorzystywać chili. Do dziś pamiętam, jak salaterka z żółtym, arcysoczystym miąższem ułatwiła mi dokończenie porcji najostrzejszej pizzy, jaką jadłem w życiu. Ten pestkowiec (przynajmniej moim zdaniem) raczej nie łagodzi uczucia ostrości – natomiast podwyższa próg maksymalnej przyjemnej ostrości odczuwalnej. Stąd też aż dziwne by było, gdyby w światowej kuchni nie zaistniał zauważalny wybór ostrych sosów opartych o mango.
Już od pewnego czasu
dostępny jest, w dwóch wersjach ostrości, bazujący na tym owocu sos Dzikiego Billa. Recenzowałem już tu inne
sosy tej stajni – superostry, a przy tym dość wyrafinowany Ninja,
zdecydowanie bardziej lajtowy, aromatyczny Jalapeño
czy może nieco mniej odlotowy, ale bardzo solidny Yolo.
(Pluję sobie w brodę, że dotąd nie została tu jeszcze zrecenzowana fantastyczna
Iskra.)
Kto zna te recenzje, dobrze wie, że sięgając po kolejną pozycję tej stajni, miałem
oczekiwania standardowe dla polskiego entuzjasty ostrej kuchni – a zatem bardzo
wysokie, wygórowane, jeśli nie niebotyczne...
Sos Hula jest dostępny
już od dłuższego czasu, w dwóch wersjach o różnej ostrości. Nie po raz pierwszy
okazałem się degustatorem-maruderem. Choć ostatnio moja wytrzymałość na
kapsaicynę raczej pikuje, a z pewnością nie biję własnych rekordów, to bez
wahania zdecydowałem się wybrać ostrzejszą wersję Hula X –
tym bardziej, że nie ma tu mowy o superhotach,
a jedynie zwiększonej dawce suszonego habanero.
Ostrość nie powala, ale
jest jak najbardziej wyrazista. W pełni zdołałem docenić ten sos dopiero, gdy
skosztowałem całą łyżeczkę, wcześniej wstrząsając butelkę. Smak jest silny i
mimo niebyt szerokiej gamy składników dość złożony. Czuć wyraźną słodycz –
przede wszystkim owocową słodycz mango, lecz i warzywną słodycz marchewki. Towarzyszy
jej jednak daleka od nachalnej, lecz wyraźna nuta kwaskowa.
Ta ostatnia bierze się od
kwasku cytrynowego, ale być może (choć nie dam sobie za to uciąć dłoni) przynajmniej
w małej części także od samego mango, w którym podobnie jak w wypadku wielu
innych owoców wyraźnej, nawet bardzo silnej słodyczy potrafią nieraz
towarzyszyć kwaskowe nuty w tle. Owa kwaskowość to dla mnie duży atut tego sosu
– tym bardziej, że cenię sobie wiele owocowych kwasków. Wszelkie porzeczki (w
tym agrest), wiśnia, pigwa, pigwowiec, mirabelka, jarzębina, miechunka, kumkwat,
a nawet (choć to już z umiarem...) limonka i cytryna... lista jest przecież dłuższa.
Hula X to sos wyjątkowo
gładki, o bardzo dopracowanej konsystencji – łatwo lejący się, lecz mający też
swą gęstość i lepkość, nader daleki od wodnitego. Ta konsystencja współgra też
z przyjemną barwą, intensywnie ciemnożółtą, z subtelnymi odcieniami
pomarańczowymi. Sos świetnie sprawdza się na kanapkach, ale bynajmniej nie
tylko. Do tego zachęca do zwiększonej konsumpcji owoców i warzyw. Wart swojej
ceny.
Podany
skład:
Pulpa
mango (mango, kwas cytrynowy), ocet jabłkowy, marchew, cukier, habanero (susz),
sól.
--
To mój pierwszy wpis
blogowy w tym roku i pierwszy większy znak życia Ostrego Bloga po dłuższej
przerwie. Wobec tego wszystkim, którzy to czytają, życzę przede wszystkim dobrego
nowego roku. Właśnie tak: dobrego, a nie dobrego w porównaniu z...
szczególnie po dwóch ubiegłych latach.
--
Tworzenie treści na Ostrym blogu pochłania mój czas, a nieraz również i środki. Będę wdzięczny za każde wsparcie ze strony Czytelniczek i Czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz